czwartek, 18 czerwca 2015

‘Who’s Afraid of Jane Austen? How to Really Talk About Books You Haven’t Read’ Henry Hitchings




Większość ludzi wstydu nie zna. W sensie, że wstydu dotyczącego tego, że nie znają klasyki, nowoczesnych bestsellerów nie czytali, ani najpowszechniejszych dziecięcych lektur. Większości ludzi takie rzeczy nie ruszają, bo kto ma czas/siłę/hajs na takie fanaberie jak czytanie. Są jednak tacy ludzie, którzy czytają z zapałem i zacięciem. Wiadomo, nikt nie jest w stanie przeczytać wszystkich książek. Zresztą niektórzy czytelnicy mają bardzo sprecyzowane gusta. Wampirze romanse, skandynawskie kryminały, powieści graficzne lub postapokaliptyczne. I w takim właśnie czytelniku czasem kiełkują pewne wątpliwości i ciągoty. A bo może powinnam czytać więcej klasyki, bo  mając ją obcykaną wyłapywałabym te wszelkie nawiązania do klasycznych pozycji, motywów i toposów? A bo może znając Jane Austen czy innego Dostojewskiego bardziej bym zabłysnął w towarzystwie niż znając wszystkie opowieści Grocholi? No, ale czasu szkoda, chęci zbytnio nie ma, jak żyć, ja się pytam, jak żyć? 

Dla takich właśnie osób skierowana jest ta niewielkich rozmiarów książka, której tytuł mówi wszystko. Jak mówić, ciekawie i inteligentnie, o książkach, których się nie czytało? Autor odpowiada nam na to pytanie w rozdziałach poświęconych kolejnym autorom i gatunkom literackim. A robi to na tyle dobrze, z dowcipem i polotem, że czyta się tą książkę nie dość, że szybko to i jeszcze całą masę przeróżnych (przydatnych w inteligentnej rozmowie) informacji, dykteryjek i ciekawostek łatwo się zapamiętuje. Okazuje się bowiem, że to nie dokładna znajomość fabuły jest gwarancją sukcesu w rozmowie dotyczącej książek, ale znajomość detali, szczególików, dotyczących autora, na których można oprzeć całą dyskusję. Znajomość chwytliwych fraz, odpowiednie zadawanie pytań, jak i znajomość podstawowych faktów sprawi, że będziecie błyszczeć w towarzystwie.

Tak więc dostajemy dwadzieścia skondensowanych rozdziałów mówiących zarówno o poszczególnych autorach, jak na przykład o tytułowej Jane Austen, Prouście czy Henry Jamesie, jak i o bardziej ogólnych tematach związanych z literaturą, czyli o najważniejszych książkach naukowych czy filozoficznych. Część z rozdziałów jest napisana w sposób kontrastujący pisarzy z danego okresu lub powiązanych pochodzeniem, np. jest rozdział o Tołstoju i Dostojewskim oraz o autorach starożytnych. Wszystko to jest naszpikowane informacjami oraz punktami startowymi do dyskusji nad książkami. Często książki, z których większość poznałam, pokazane są w całkiem nowym i oryginalnym świetle (np. kontrolowana nienawiść w powieściach Austen).

Wśród tych rad, które mają nam pomóc w rozmowie o nieprzeczytanych dziełach,  są takie jak na przykład: skierowanie rozmowy na siebie i na swoje doświadczenia, zaskoczenie rozmówcy jakimś totalnie absurdalnym skojarzeniem lub porównaniem danego dzieła czy autora do czegoś totalnie abstrakcyjnego. Dobrze tez poznać jakąś powieść egzotycznego pisarza z, nie wiem, Wysp Zielonego Przylądka i luźno rzucić, że teraz to ty czytasz takie właśnie rzeczy (czyli snobowanie się na dany gatunek lub pisarza). Równie ważne jest przyjęcie tezy, że nasz rozmówca również nie czytał „Don Kiszota”, którego zna (tak jak i ty) głównie z animacji stworzonej na bazie powieści jak i umiejętność kłamania w żywe oczy.

Czy te rady się sprawdzają? Oczywiście! Gdyby nie wrodzona szczerość (ykhym) to mogłabym spokojnie pisać sobie tutaj teksty o książkach, których nie czytałam i, których nawet nie zamierzam czytać. Nie raz i nie dwa, uczestniczyłam w dyskusji o książce, której tytuł usłyszałam po raz pierwszy w trakcie rzeczonej dyskusji. Podam Ci dwa moje niesławne przykłady, oba miały miejsce kiedy studiowałam literaturę na uniwersytecie w  Southampton.

Pierwsza sytuacja miała miejsce w trakcie jednych z zajęć z kursu dotyczącego przedstawiania ciała w literaturze wieku XX i XXI. Mi się oczywiście coś pomyliło i przeczytałam nie tą książkę co trzeba. Przeżyłam lekki szok, kiedy podzielono nas na grupy, rozdano zagadnienia i mieliśmy pracować na podstawie jednej z książek Susan Sontag. O kobiecie w życiu nie słyszałam. Oczywiście, nasza grupa miała przedstawić temat jako pierwsza, a ja zostałam wybrana na lidera. Machnęłam wypowiedź na 15 minut, która zakończyła się ożywioną dyskusją. O czym mówiłam? Nie pamiętam, wiem, że było to coś na temat chorób i raka. Jak mi się to udało? Po prostu zaczęłam mówić o sobie i swoich doświadczeniach (jedna z rad udzielonych przez Hitchingsa).

Druga sytuacja miała miejsce w czasie zajęć poświęconych ‘Waves’ Virginii Woolf. Po lekturze książki pozostały mi jedynie jakieś mgliste ogólne pojęcie o czym była i przypadkowo wyrwane z kontekstu zdania. Okazało się, że reszta grupy, w której byłam również nic z tekstu nie zrozumiała. Ale nic to! Przeczytałam tonę materiałów na temat i nasza grupa zabłysła. Najlepsze jest to, ze pod koniec zajęć okazało się, że wszyscy mieli z ta powieścią problem.

(W ogóle ten semestr spędzony na uniwersytecie w S. był jak z Monty Pythona. Byłam jedyną  nie-Brytyjką, więc moja wiedza dotycząca literatury znacząco odbiegała od tego co wiedzieli moi koledzy z grupy. Nagle stałam się ekspertką od niemieckich słów, rosyjskich nazwisk, jak i różnej egzotycznej literatury (np. czeskiej). Pff.)

Acha, i jeszcze jedna powtarzająca się nagminnie sytuacja w czasach, kiedy snobowałam się na świetnie oczytaną (człowiek młody był i głupi). Wiele razy kłóciłam się na tematy związane z książkami, których nazwiska autorów nawet nie umiałam wymówić, rzucając jakąś kontrowersyjną uwagę typu „Po co tracić czas na nudziarza podniecającego się magdalenką jak prawdziwe życie leży w powieściach typu pulp, naszpikowanych przemocą, seksem i patologią, bo to właśnie jest bliższe życiu, a nie wydumane frazesiki hipochondryka, który życie oglądał z łóżka” (naprawdę tak było). Albo kiedy zapytana o zdanie na jakiś temat odpowiadałam mrocznie „Czytam jedynie „Ulissesa” Joyce’a, bo to powieść totalna, zawierająca wszystko.” Tak, tak, właśnie tak było :D A teraz nawet nie ma z kim się kłócić o książki, ech. 

‘Who’s Afraid of Jane Austen?’ to książka, która skierowana jest nie do tych, którzy wcale nie czytają, a chcą sprawiać wrażenie oczytanych, ale do tych, którzy czytają wiele, ale nie mają czasu lub ochoty na poznanie klasyków. Naszpikowana jest tak informacjami, że czytanie jej jest wielką przyjemnością. Taka, o, lekka lektura, która powinna być przyjacielem każdego ucznia czy początkującego studenta. Nic nowego dla średnio oczytanego czytelnika, ale wszystko napisane żartobliwie, z polotem i przymrużeniem oka (np. rozdział poświęcony filozoficznym dziełom otwiera pytanie How do you Get a philosopher off your doorstep?, a odpowiedzią jest pay for the pizza), sam miód i orzeszki. Dodatkowym atutem jest niewątpliwa erudycja autora, który płynnie i łatwo opowiada o zaprezentowanych zagadnieniach. Dba on o czytelnika tłumacząc co bardziej skomplikowane słowa czy twierdzenia. Jedynym minusikiem mogło by być to, że momentami miałam wrażenie, że książką ta stawia on sobie pomnik swojej wiedzy i traktuje czytelnika jak był on lekko przygłupi (choć przecież jest to pozycja niby skierowana do tych nie czytających, więc się nie czepiam).

A jakie jest moje zdanie na temat czytania klasyki? Czasem naprawdę nie ma co się szarpać i lepiej sobie odpuścić czytanie pewnych książek. No, ale faktycznie lepiej chyba poznać przystępne „Dumę i uprzedzenie”, która może dać nam wiele przyjemności przy jednoczesnym poczuciu, że oto czytamy klasykę niż „Finnegans Wake”, po którego przeczytaniu będziemy wiedzieć o tej książce tyle ile przed, czyli to co przeczytaliśmy na Wikipedii. 

 Polecam wszystkim miłośnikom książek o książkach (kto ich nie lubi?), uczniom, studentom, ale i nauczycielom, którym brakuje pomysłów na omawiane lektury (czyli, m.in czy zaprosiłbyś Jane Austen na obiad?).

Pozdrawiam,
Kura Mania.

PS. Tak w ogóle, to przecież każdy średnio oczytany czytelnik potrafi mówić o książkach, których nie czytał. Tak mi się wydaje. 

M.

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania GRA W KOLORY.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!