Strony

wtorek, 22 marca 2016

‘Cold Comfort Farm’ Stella Gibbons




Flora Poste to bardzo energiczna dwudziestolatka, niedawno osierocona, która z racji miernego rocznego dochodu nie może sama się utrzymać. Uznaje, że ponieważ nie została stworzona do pracy, powinna zamieszkać z krewnymi. Wybór okazuje się być w miarę prosty i Flora jedzie do Sussex na farmę Starkadderów. 

Starkadderowie zaś są bardzo specyficzną rodziną. Pomijając ich imiona, które przypominają skrzyżowanie biblijnych nazw z językiem orków każdy z nich ma jakieś … em… odchylenie.

Jest więc tajemnicza ciotka Ada, która spędza całe dnie w swoim pokoju i stamtąd trzyma całą rodzinę w żelaznym uścisku. Starsza pani będąc dzieckiem zobaczyła coś paskudnego w szopie i to już na zawsze na nią wpłynęło. Potem jest melancholijna Judith spędzająca całe dnie w głębokiej depresji, której  jedynym sensem życia jest syn Seth. Seth zaś zajmuje się każdą dziewczyną w okolicy, która, że tak powiem, poczuje zew natury, a tak naprawdę interesują go tylko filmy. Jest i starszy Amos, który zarządca farmą, ale jest przede wszystkim religijnym fanatykiem i kaznodzieją. Tak naprawdę najlepszym zarządcą dla farmy byłby Reuben, który jednak nie ma na to większej szansy, za to zbiera piórka pogubione przez kurczaki. Jest jeszcze Urk, który ma swoją obsesję dotyczącą szczurów wodnych i Elfine, która spędza całe dnie chodząc po polach i pisząc wiersze. A i jest jeszcze Adam, który zajmuje się krowami, lub raczej powinien się nimi zajmować, a tak naprawdę to żyje życiem na pół realnym wypełnionym rozmyśleniami i dawnymi wspomnieniami. 

Kiedy Flora poznaje powoli ten dziwny świat postanawia doprowadzić do ładu i porządku nie tylko zapuszczoną farmę, ale i Starkadderów. Co więcej, wie ona od kuzynki Judith, że ojcu dziewczyny została wyrządzona jakaś krzywda przez tę rodzinę, ale sama Judith nie chce nic na ten temat powiedzieć. Flora jest jednak dziewczyną nowoczesną i miejską i nie zamierza zawracać sobie głowy jakimiś bzdurami i rzuca się w wir pracy kierując się rozsądkiem, który ma zbawienny wpływ na wszelkie humory, popędy i gwałtowne uczucia Starkadderów. 

Z założenia ma być to opowieść humorystyczna, wypełniona dowcipem i mająca na celu rozśmieszyć czytelnika. Sama autorka zaznacza to we wstępie. Co więcej, zaznacza ona gwiazdkami te ustępy, które według niej są najlepiej napisane. Szkoda, że te wyszczególnione przez Gibbons jako najlepsze zupełnie nie przystają swoją pompatycznością do reszty książki.

Natykałam się na ten tytuł na wielu listach najlepszych książek, ale… O matko, bardzo irytowała mnie główna bohaterka, a fabuła wydawała mi się kompletnie niewiarygodna. No bo proszę Cię, ale skąd takie nagromadzenie oryginałów w jednej rodzinie? A sama Flora, taka rozkapryszona i jakaś taka trochę zepsuta tym swoim wszechstronnym wykształceniem. I wątek romansowy głównej bohaterki kompletnie nieprzekonywujący wyskakujący znienacka pod koniec książki.

Nie jest to jednak zła powieść. Kiedy już przyzwyczaiłam się do niej i dotarło do mnie, że została ona napisania jedynie ku ubawieniu czytelników jako lekka parodia romansu i powieści o wiejskim życiu to była przyjemną lekturą. Co chwilę autorka mruga okiem do czytelnika wspominając przeróżne lektury i ich autorów (np. Jane Austen czy siostry Bronte) oraz idee związane z seksualnością, dobrym zachowaniem, filozofią czy psychoanalizą pokazując je w krzywym zwierciadle. No i ten dziwaczny dialekt, którym posługują się Starkadderowie! Z ulgą przeczytałam, że nie tylko ja mam problemy ze zrozumieniem go, ale i główna bohaterka nie do końca wie o co chodzi swoim rozmówcom (co prowadziło do komicznych sytuacji). Bardzo mi się podobała ciotka Ada z tym swoim powtarzaniem, że zobaczyła coś paskudnego w szopie wtedy, kiedy najbardziej jej to pasowało.

Jest to na pewno ciekawa lektura i może być, że kiedy do niej kiedyś wrócę bardziej będzie mi się podobała.  Już trochę zyskała w moich oczach, a minął niecały tydzień od jej skończenia. Teraz pomimo wszystkich walorów, które w niej widzę, nie mogę się do niej całkowicie przekonać. Warto jednak przeczytać ją, aby wyrobić sobie na jej temat zdanie, bo obiektywnie oceniam ja wysoko. To prostu to nie moja cup of tea.

Acha, pomimo tego, że książka wydana była w latach trzydziestych dwudziestego wieku to jej akcja rozgrywa się w bliskiej przyszłości, w której na przykład są wideofony (takie sofciarskie elementy sf).

Polecam wszystkim, którzy mają swoje podejrzenia co do imienia Seth, tym, którzy chcą się dowiedzieć jakie lektury są najlepsze przy jedzeniu jabłka oraz tym, którzy myślą, że to ich rodziny są pokręcone.

Pozdrawiam,
Kura Mania.

PS. Mój egzemplarz powieści pochodzi z 1936 roku. Mam sporo książek o wiele starszych i w lepszym stanie, ale Pingwiny były drukowane na tanim papierze po to właśnie, żeby ich cena była dostępna dla wszystkich. Niestety, po 80 latach od jej wydania strony kruszą się w przy przekładaniu, więc nie wiem czy powieść przeżyje kolejne czytanie. Ale i tak kocham te stare wydania Penguina. Mam ich cały stosik w stanie totalne rozpadu i kiedyś wymyślę jak je posklejać. 

M.

Książkę przeczytałam w ramach wyzwania GRA W KOLORY II.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Skomentuj. Daj Kurze coś do roboty!